czwartek, 14 sierpnia 2014

Jak dobrze mieć sąsiada

Jeśli moje życie zależałoby od sąsiadów, wyszłabym na tym jak Zabłocki na mydle. 

Dotychczas zawsze trafiałam na miłych, porządnych ludzi. Nikt nikomu nie wchodził w paradę. Jak działo się coś złego, każdy sobie starał to wytłumaczyć i więcej źle się nie zachował. Nie było chamskich odzywek, robienia "na przekór" i niestosowania się do ogólnie przyjętej etykiety. A mieszkałam w wielu miejscach, trudno mi je teraz zliczyć. Tyle, że dotychczas były to mieszkania wynajmowane, samodzielnie, z lokatorkami czy z moim obecnym mężem. Gdy wzięliśmy ślub, postanowiliśmy już więcej nie płacić nikomu do kieszeni i postarać się o całkowicie swoje lokum. Właściwie ciężko było już z dostaniem kredytu, bo nasze zarobki były za małe o 200 zł za miesiąc, ale jakoś się to udało. Szukaniu mieszkania dużo czasu nie poświęciliśmy, właściwie było to jedno z pierwszych przez nas obejrzanych. Wyglądało idealnie. Przestronne, siedemdziesiąt parę metrów kwadratowych, łapało się więc na dofinansowanie w programie Rodzina na swoim. Sąsiedzi to same młode pary, w dużej większości mające dzieci, bądź ich oczekujący. Ideał dla młodego małżeństwa, które w perspektywie paru lat zamierzało rodzinę powiększyć.

Od początku mieliśmy pod górkę. I ten nieszczęsny kredyt, i szukanie dobrej ekipy remontowej, która nie okazała się zbyt dobra, i zbyt mało pieniędzy na remont, co skutkowało gorszymi jakościowo materiałami wykończeniowymi, i zalewanie ścian w czasie deszczu. Ręce opadały czasami. Ale wiedziałam, że jak już się z tym uporamy, w końcu odpoczniemy. Okazało się, że to tylko początek.

Bądź co bądź, ale w mieszkaniu na osiedlu wśród innych ludzi najważniejsza jest dobra atmosfera sąsiedzka. Wprawdzie się z nimi w jednym mieszkaniu nie mieszka, nie żyje się z nimi na co dzień, ale jeśli nie są ludźmi na odpowiednim poziomie to bywa ciężko.

My niestety trafiliśmy na najgorsze okazy. Nasze osiedle to takie skupisko osób kłótliwych, roszczących sobie prawa do wszystkiego, niewidzących niczego poza własnym nosem i nieszanujących siebie na wzajem. Oczywiście są wyjątki, ale każdy wyjątek potwierdza regułę. Ktoś mógłby powiedzieć, że trafił swój na swego. Też się nad tym zastanawiałam, ale doszłam do wniosku, że nie żyłabym tak dobrze ze swoimi poprzednimi sąsiadami, gdybym miała cechy naszych obecnych. Opinię o naszych sąsiadach podziela też parę innych współwłaścicieli na osiedlu. Po prostu nie da się z nimi żyć.

Jedni regularnie hałasują nocą. Co z tego, że mają małe dziecko, które do 22:00 nie śpi, potem pewnie pada przemęczone, a rodzice hulają jeszcze bardziej. Gdy zwraca im się uwagę mówią do swoich znajomych, że "nic mi nie zrobi, jestem u siebie", a impreza trwa dalej. Drudzy hałasują od czasu do czasu. Są młodzi, można ich zrozumieć. Jednak czasem przesadzają i gdy zwraca się im uwagę powinni zareagować inaczej niż śmiechem i szyderstwami "bo im się należy i tyle". Inni znów mają gdzieś sąsiadów i hałasują całe dnie. Wierci taki tu i tam niezależnie od pory dnia i nocy, nie przestrzegając regulaminu prac remontowych, jaki nasza wspólnota uchwaliła. Przez takie egzemplarze chamstwa i nieuszanowania drugiego człowieka dziecko mi się nabawiło lęku przed wszystkim co szumi, wierci itp. A przecież poodkurzać trzeba, od czasu do czasu mikser włączyć też by się przydało. Suszarki do włosów od roku nie używam. Nie wspomnę już o naszym permanentnym pechu, kiedy tylko uda się usnąć Michalinie, ktoś zapragnie mieć wywierconą dziurkę na obrazek. Gdyby nie to, co przeżyłam na tym osiedlu, pewnie bym wybaczyła wszystkie niekontrolowane wiercenia, czy imprezy od czasu do czasu. Ale tu się tak nie da zrobić. Człowiek zwraca uwagę spokojnie i najbardziej miło jak może, a spotyka się z chamstwem, niezrozumieniem i wyzwiskami.

"Wyprowadzamy się" - postanowiłam. Wytrzymać musimy jeszcze rok - o tym wyraźnie mówi nasza umowa hipoteki. Mieszkanie jednak na sprzedaż wystawiliśmy już teraz w darmowych ogłoszeniach lokalnych. Na razie zainteresowanie nikłe, ale być może, kiedyś trafi się ktoś, kto idealnie wpasuje się w klimat osiedla. Albo będzie miał na tyle silną osobowość, by zatrząść porządnie wspólnotą i ją zmienić. Ja takiej siły nie mam. Za to coraz częściej marzy mi się domek, gdzieś z dala od sąsiadów. Bo co jeśli trafią się nam jeszcze gorsi od tych, których mamy teraz?


U nas na osiedlu w większości takie egzemplarze mieszkają.Źródło: jeja.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz