wtorek, 26 sierpnia 2014

Jak z obrazka

Idzie. Wysoki, postawny, lekko kręcone włosy, niezbyt duży zarost. Krok ma pewny, zamaszysty. Błysk w oku. Jeśli ktoś myśli, że to mój mąż, to się myli. Mówię o ginekologu, u którego miałam ostatnio wizytę.

Lekki paraliż mam w nogach. Dobrze, że jestem druga w kolejce, bo bym chyba nie wydusiła z siebie nawet pisku zachwytu. Choć i to byłby wstyd. Mam co najmniej 15 minut na przyzwyczajenie się do myśli, że muszę się rozkraczyć przed tym człowiekiem. Ocieram zimny pot na czole, przełykam ślinę i staram się nie uciec w popłochu. Moja kolej.Wchodzę. Wydusiłam zdawkowe dzień dobry, nawet powiedziałam z czym przychodzę. Tak miłego człowieka tej profesji nie spotkałam jeszcze nigdy. Zazwyczaj byli to panowie [tak panowie, a nie panie, bo część żeńska wykonująca ten zawód jest mniej delikatna], którzy albo zepsuci swoim zawodem napawali mnie obrzydzeniem, albo nieśmiali chłopcy zaczynający dopiero swoją przygodę z ginekologią. Egzemplarz jakiego miałam przed sobą był inny. Taki wyjątek od reguły, tyle że to jeszcze gorzej dla mnie, bo ochota ucieczki była jeszcze silniejsza. Załatwiliśmy co trzeba [bez podtekstów!] i mogłam w końcu oddychać spokojnie.

Za czasów, gdy miałam przywilej posiadać kartę człowieka ubezpieczonego i mogłam chodzić na prywatne wizyty za darmo, uciekałam przed każdym ginekologiem, który przekraczał wzwyż linię brzydoty. Przystojny ginekolog paraliżował mnie od stóp do głów. Jednym zdaniem - zachowywałam się jak nastolatka, która musi po raz pierwszy odezwać się do obiektu swoich westchnień. Widok to był arcyzabawny. Puk puk - proszę wejść - wchodzę i lekko mnie zamurowało - o przepraszam, musiałam pomylić gabinety [w najlepszym razie odpowiadałam pełnym zdaniem, często jednak kończyło się na zwykłym "pomyłka", czy "przepraszam" w bardziej zaawansowanej formie]. I w nogi.

A jednak, wybierałam ginekologów płci męskiej. Nie bali się nigdy określać rzeczy jasno i wyraźnie, a jednocześnie byli delikatni. Choć najczęściej były to typy starego zbereźnika, młodego narcyza, cnotka niewydymka czy zadufanego bufona, to i tak wolałam ich od pierwszej lepszej z góry oceniającej mnie kobiety.

Zanim Michalina pojawiła się u mnie w brzuchu, zawsze unikałam tych przystojnych. Nie wiem, czy podświadomie bałam się ich, czy może na tyle mi się podobali, że głupio było mi się od razu, bez ceregieli przed nimi rozbierać. Ciąża zrobiła ze mnie kobietę odważniejszą, bo ginekolog, który się mną wtedy opiekował należał do tych powyżej normy brzydoty. Był raczej typem zadufanego w sobie bufona, ale nie bałam się go. Choć pamiętam jak wietrzyłam co nieco przez pół godziny, bo Pan szanowny odebrał telefon od przyjaciółki i nie raczył oddzwonić w późniejszym terminie. Pamiętam też traumę, gdy badał mnie przy moim mężu. Nie wiem czy Ślubny przeżył tę samą traumę, w każdym razie ja na pewno strzeliłam buraka. 

Od tamtej pory nadal oblewa mnie pot na myśl o wizycie u ginekologa w ogóle, nie wspominając tych przystojnych egzemplarzy. Ale nie uciekam w popłochu. Nawet czasem wyduszę porządnie sklecone zdanie. I to napawa mnie optymizmem, bo wizyt będzie więcej. Z przymusu, a nie z chęci.




A teraz coś z przymrużeniem oka;)

źródło: oryginalnyhumor.blog.onet.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz