czwartek, 21 sierpnia 2014

Wyobrażenia vs fakty, czyli 5 mitów, jakie obaliłam tuż po urodzeniu dziecka

Nie umiem policzyć ile razy wmawiałam sobie, że jestem "złą matką". Gdzieś dawno temu, przed urodzeniem córki, moje wyobrażenie macierzyństwa wyglądało mniej więcej tak, że będę sobie z łatwością radziła ze wszystkim. Pranie, sprzątanie, gotowanie to pikuś. Popracować też będę miała czas, a jak dziecko się obudzi i zapłacze tylko machnę nogą leżaczek i zaśnie spowrotem. Moje dziecko przecież będzie takie samo jak ja w jego wieku - spokojne, grzeczne i bezproblemowe. A ja jako bardzo doświadczona kobieta w temacie dzieci i ich wychowywania pozjadałam wszystkie rozumy i będę umiała zapanować nad niegrzecznym dzieckiem.

rys. Magda Danaj


To, jak bardzo się myliłam, okazało się właściwie od razu, tuż po urodzeniu córki. Mała nie przespała pierwszej nocy ani przez chwilę, a właściwie beczała wniebogłosy, póki jakaś dobra dusza w postaci jednej z położnych o 3 nad ranem przyszła do naszej sali, sprawdziła, że nie mam pokarmu i oznajmiła, że dziecko jest głodne. Ja matka wszystkowiedząca nie miałam zielonego pojęcia o tym, bo byłam przekonana, że "ja to tylko piersią karmić będę i od razu morze mleka z tego powodu wypłynie". Potem zderzanie z rzeczywistością było tylko coraz bardziej dotkliwe. 

"Moje dziecko będzie spało wyłącznie w swoim łóżeczku w swoim pokoju, lub ewentualnie w wózku przy naszym łóżku". Ten mit obalałam już w szpitalu, nie wspominając tego, co robiłam po powrocie do domu. Otóż w szpitalu pierwszej nocy Miśka non-stop beczała. Więc większość tej nocy spędziła u mnie na rękach. Drugiej nocy budziła się tak często, że z raną w kroczu nie miałam ani siły ani ochoty wstawać tak często. Do tego dochodziła zaczynająca się burza hormonalna i paniczna obawa o to, że coś się mojemu dziecku stanie. Nie mogłam przez to spać. Córka była tak owinięta w becik i tak wysoko była w "mydelniczce", że z poziomu łóżka ledwo ją widziałam. Dodatkowo wydawała dziwne dźwięki, tzw "duszki", o których dowiedziałam się, że są normalne dopiero parę miesięcy po porodzie. To samo było w domu. Jak zasypiała, odzywały się "duszki", a ja skakałam wtedy na równe nogi. Wpojono mi też, że powinna jeść co 2 godziny, więc budzik regularnie wibrował mi pod poduszką skutecznie budząc mnie wtedy, gdy dopiero co usnęłam. O wygryzionych sutkach, pełnych strupów nie wspomnę. Byłam wykończona. I się złamałam. Miśka na stałe spała między nami, w naszym łóżku. Co prawda przez 3 miesiące tylko, ale to sprawa na oddzielny post.

"Moje dziecko zasypiać będzie samodzielnie odłożone do łóżeczka lub wózka". Właściwie udaje mi się to dopiero od niedawna. Do dziś odczuwam skutki wielogodzinnego noszenia dziecka na rękach lub uczenia jej samodzielnego zasypiania metodą "ponieś-połóż". Odkąd córka skończyła rok, a ja przestałam ją karmić piersią, jak ręką odjął wszelkie problemy ze snem.

"Codzienne spacery to podstawa". Codziennie to my się werandowaliśmy, bo Miśka włożona w wózek beczała tak, że cała okolica ją słyszała, a ja spalałam się ze wstydu. Jedynym wyjściem było poczekanie, aż uśnie mi na rękach i uważne odłożenie jej do wózka. Wtedy często się budziła, ale czasem to się udawało. Mogę na palcach u rąk policzyć, ile razy wyszłam z Miśką w gondoli na spacer podczas pierwszych paru miesięcy jej życia. 

"Jak każde inne dziecko, moja córka będzie zasypiała jak tylko odpalę samochód". No cóż. Jakby to ująć. Nabawiłam się nerwicy jeżdżąc za kółkiem z wrzeszczącym dzieckiem na tylnym siedzeniu. 

Od tamtej pory przyszłym mamom polecam uważne przeczytanie literatury dotyczącej pierwszych chwil z maluszkiem i uczenia go spania "u siebie" od pierwszych chwil życia. Mamom, które zrobiły te same błędy co ja, będące nadal w tej trudnej sytuacji, radzę jednocześnie zaciśnięcie zębów (bo niestety trzeba przeczekać problemy, bo "nic na silę") oraz paradoksalnie większy luz w kwestii co maluszek powinien, a czego nie. Tym mamom, które mają za sobą podobne doświadczenia jak moje, mogę tylko pogratulować i życzyć wykorzystania zdobytej wiedzy przy następnym maluszku i/lub dzielenia się nią ze znajomymi spodziewającymi się dziecka. Nieczęsto przecież przyszłe mamy mają okazję posłuchać tego, jak naprawdę wygląda życie z noworodkiem. To co słyszą najczęściej (albo co chcą usłyszeć), to to jak cudownie jest mieć dziecko i jak bardzo się je kocha. Jednak rzeczywistość to nie tylko bezgraniczna miłość do nowego członka rodziny, to także wielki trud i mnóstwo sił włożonych w jego wychowanie.


2 komentarze:

  1. U mnie było inaczej. Ale i tak uważam, że najważniejsze co może matka zrobić, to wsłuchać się w potrzeby dziecka i swoje, posłuchać intuicji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, bo to JA byłam święcie przekonana o swojej racji i nikt nie był w stanie mi tego przetłumaczyć, że to różnie bywa i nic z góry nie wiadomo.
      Po prostu miałam lekcję pokory. I tego, że trochę luzu matce się jednak przydaje.
      A jak było u Ciebie? Bardzo mnie to ciekawi:)

      Usuń