piątek, 31 października 2014

A co Ty byś zrobił??



Wyobraź sobie, że Twój mąż wychodzi wieczorem ze znajomymi z pracy. Napisał Ci sms-a, że rozładowuje mu się komórka, ale będzie w domu tym autobusem po 19. Jest 20, więc idziesz myć dziecko i układać do snu sama, mimo, że obiecałaś mu, iż tata wróci zanim uśnie. Pomijając fakt, że dziecko pyta się o tatę co chwilę i nie może zasnąć przez kolejne 40 minut, narasta w Tobie panika. A co jeśli mu się coś stało? Sprawdzasz wtedy kolejne odjazdy autobusów i gdyby nie zdążył na wcześniejszy, znaczyłoby to, że nie zdążył też na dwa kolejne.

I teraz pytanie co robisz dalej? 

Dziecko śpi, więc głupio je budzić i jechać sama nie wiesz nawet gdzie, aby sprawdzić czy nic się nie stało. I co, jeśli jedzie już jakimś autobusem i tylko się miniecie? Nie masz bezpośredniego kontaktu do jego znajomych, aby do nich zadzwonić, ale wiesz jak się nazywają. Przeszukujesz więc internet. Są. Na Facebooku wysyłasz wiadomość, najpierw do jednego, potem do drugiego. Nic. Nikt nie odpowiada. Szukasz dalej i trafiasz na zakładkę "kontakt" na stronie firmowej  Wysyłasz do nich maile w nadziei, że mają je skonfigurowane na komórkach i odbiorą. Nic. Żadnej odpowiedzi. Szukasz dalej. Znalazłaś kontakt do męża jednej z koleżanek będącej na piwie z Twoim ślubnym. Piszesz. Płacisz nawet facebookowi za to, aby wiadomość trafiła mu na skrzynkę bezpośrednio, a nie do zakładki "inne". Nic. Bez odpowiedzi. Jest już grubo po 22. Nie możesz usiedzieć, nie możesz spać, nie możesz robić nic innego, jak tylko szukać kontaktu do kogokolwiek, kto mógłby Ci pomóc. Wpada Ci do głowy pomysł, aby wysłać maile do kierownika i zastępcy kierownika w pracy Twojego męża, oni na pewno mają numery telefonów do współpracowników Twojego męża. Nie ma odpowiedzi, ale znajdujesz numer komórkowy do zastępcy kierownika. Wahasz się, ale dzwonisz, bo jest już 23, ponad 3 godziny po umówionej godzinie powrotu męża. Przecież to niepodobne do Twojego lubego. Zawsze stronił od wyjść, a jak już to robił święcie się trzymał godzin powrotu, zdarzało się, że się spóźnił na autobus, ale zaraz następnym był już w domu. Jeszcze bardziej odchodzisz od zmysłów. Dzwonisz więc do zastępcy kierownika. On szuka telefonu, do kogokolwiek, ale nie ma go. W końcu dostajesz maila od kierownika z numerami telefonów i prośbą o powiadomienie jak się sprawa rozwiązała. Żadne z nich nie odbiera, nie mają zasięgu, albo mają wyłączone telefony. Dzwonisz co chwilę raz do jednego, raz do drugiego. Nic. Zastępca kierownika oferuje się pojechać w okolice ich możliwego pobytu i ich poszukać. Nie możesz się na to zgodzić, to zbyt dużo. Może zaraz mąż wróci, może jednak mu się nic nie stało. Okazuje się, że zastępca kierownika jednak pojechał ich poszukać. W akcie desperacji pytasz jeszcze na faceboooku czy ktoś jest w pobliżu z Twoich znajomych i mógłby poszukać męża. Chętnych na chwilę wstrzymujesz i czekasz na relację szefostwa męża. Jest 23.40. Słyszysz hałas na korytarzu, drzwi otwierają się. Możesz już wypuścić powietrze. Odwołujesz alarm.

I jak myślicie, co się może stać dalej?

a) Rzucasz się mężowi w ramiona? b) Robisz mu wyrzuty? c) Czy tłumaczysz spokojnie jaką głupotę zrobił i jak bardzo się martwiłaś, że poruszyłaś niebo i ziemię, aby go odnaleźć?

Na początku naszego związku wybrałabym odpowiedź "b". Taka niestety byłam. Dotychczas nigdy nie zdarzyło mi się wybrać odpowiedzi "a", bo nie miałam takiego przypadku, gdzie byłoby to stosowne. To mąż na początku związku zawsze wybrałby odpowiedź "a"  Ja wczoraj wybrałam dorosłą i odpowiedzialną odpowiedź "c". Wybranie "a" byłoby sztuczne w moim wykonaniu, odpowiedź "b" już nie pasuje do mnie, bo się zmieniłam. "C" była idealna - martwię się, ale nie pochwalam tego co zrobiłeś.

I dostałam za swoje.

Podobno zrobiłam to, aby go upokorzyć. Poruszyłam niebo i ziemię, aby go odnaleźć, bo się martwiłam, a on mi mówi, że zrobiłam to specjalnie, że mi na nim nie zależy i właśnie dlatego to zobiłam, zamiast cierpliwie czekać.

Powiedzcie mi proszę obiektywnie, czy ja naprawdę przesadziłam? Mając egzemplarz, który zawsze dotrzymuje godzin powrotu? Który stroni od wyjść, a jak już raz na ruski rok wyjdzie, to zawsze jest dużo wcześniej, lub spóźnia się tylko chwilę? Wszyscy się w efekcie o niego martwiliśmy, a okazało się, że chciał wrócić szybciej [bo zbyt późno z pubu wyszedł-ha! a jednak jest do tego zdolny...Może po 9 latach znam go zbyt mało?] więc poszedł na skróty przez las i się zgubił. Podobno błądził 2 godziny po lesie. Ok, jestem skłonna w to uwierzyć, gdyby rano w końcu jego kolega z pracy mi nie napisał, że kiedy do niego pisałam po 21, mąż był jeszcze z nimi jakiś czas, i że "popłynęli" i przepraszają. No cóż. To, jakiego strachu się najadłam, to moje. Ale to, jaką awanturę miałam, za to że się martwiłam i że niby mi na nim nie zależy i zrobiłam wszystko specjalnie, aby mu życie uprzykrzyć to już przesada. Rozdarło mi to serce i nie wiem czy szybko się zrośnie.



*zdjęcie pochodzi z sennik.biz

poniedziałek, 27 października 2014

Dwa do siedmiu dla bab

Jedno z niewielu zdjęć z weekendu
Mówi się, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu. Mało tego, lepiej stanąć po środku, bo po boku to cię wytną ;) Trochę prawdy w tym jest, czasem nawet dużo prawdy. Znam osoby, które pięknie nie mają. Znam też takie, które mają wręcz świetnie. Ale w większości nie ma tak skrajnych przypadków. W większości to taki przykład jak mój, że zdarzają się czarne owce, wkurzające ciotki klotki i inne ego typu rodzaje w rodzinie, ale generalnie nie jest źle. Bywa nawet cudownie.

Za nami weekend, który mogę zaszufladkować jako udany, choć nie obyło się bez sytuacji nerwowych. Tydzień przed wiadomym świętem Wszystkich Świętych pojechaliśmy pod Lublin na mszę za dziadka zmarłego 10 lat temu, oraz za ciocię i dwóch wujków zmarłych w wypadku, w dniu pogrzebu dziadka. Rodzinna tragedia chyba w nas wszystkich zostawiła pokaźny ślad, bo kto by kiedykolwiek pomyślał, że w dniu pogrzebu jednej z najbliższych osób można stracić trzy kolejne? I że osoba, która przygotowywała stypę dla dziadka, przygotowała ją jakby dla siebie? Straszne to wydarzenie, ale minęło już dosyć dużo czasu, aby zjazd rodzinny z okazji jego rocznicy nazwać udanym. Bo nasze zjazdy z tej właśnie okazji z roku na rok są coraz bardziej przyjemne. To druga data, tuż po Świętach Bożego Narodzenia, będąca czasem na wspólne spotkanie w tak licznym gronie. A i w ŚBN często nie występujemy tak stadnie, jak w ostatni weekend.

Wyobraźcie sobie mieszkanie czterdzieści parę metrów kwadratowych, 3 łóżka i 9 osób śpiących sobie na głowie, w tym 1 malutkie dziecko, 3 sztuki chrapiące i dwie kaszlące. Wszystko było udane, pomijając oczywiście fakt, że dziecko mi poszło spać dużo później niż zwykle, ryczało w środku nocy przez pół godziny z nadmiaru osób w pokoju i wstało całe w skowronkach 3 godziny wcześniej niż zwykle. Rozmowom nie było końca. Przerwaliśmy tylko na czas mszy i wizyty na cmentarzu. Nawet podczas podróży na dwa auta, japy nam się nie zamykały. Tak to jest, jak większość to baby [stosunek dwa do siedmiu dla bab], przekupy wręcz, co to się spotykają raz na parę miesięcy i napaplać się nie mogą. Do tego gwiazda Michalina, tańcząca gdzie i przy czym popadnie [tak, nawet na mszy coś śpiewali i podrygiwała - na zewnątrz co prawda, bo w kościele tylko przeszkadzała, widać msze za zmarłych to nie jej domena]. 

Było naprawdę przemiło i po takich weekendach nie dość, że mam niedosyt, to mam naładowane akumulatory na długi czas. I jak tu powiedzieć, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu, jak my zaaferowani sobą na wzajem, nie mieliśmy nawet czasu go zrobić?

środa, 22 października 2014

Księga dźwięków

Jak robi szpinak? A jak pociąg? I w końcu jak robi mama? To wszystko i wiele innych odgłosów znaleźć można w "Księdze dźwięków" Soledad Bravi, wydanej przez Wydawnictwo Dwie Siostry.

A czemu o tym piszę? Ponieważ jestem zachwycona tą książką.

Niby nic takiego, ot dużo usztywnionych stron, po prawej stronie rysunek zwierzęcia, rzeczy czy innych dziwów, po lewej zapis tego jaki dźwięk dana rzecz wydaje. Książka prosta jak drut. Właściwie każdy z nas mógłby taką napisać. Ilustracje też do skomplikowanych nie należą. A mimo to urzekła nie tylko mnie, a przede wszystkim moje dziecko.

Odkąd "Księga dźwięków" zagościła na naszych półkach czytamy ją co najmniej kilkanaście razy dziennie. I za każdym razem efekt jest ten sam. Banany nie schodzą nam z ust. Córce dlatego, że uwielbia jak wydaję przeróżne dźwięki charakterystyczne dla postaci na obrazkach. A mnie dlatego, że kocham patrzeć na szczęśliwą minkę mojego dziecka.

Dlaczego więc nikt, naprawdę nikt nigdy wcześniej nie napisał tak banalnej książki? Otóż odpowiedź jest prosta. Bo najciemniej pod latarnią ;)

Mam też uwagi końcowe. Jeśli wstydzisz się czytać na głos, a do tego masz opory przed wczuciem się w osła, sowę, koguta, pociąg czy inne zwierzę lub rzecz, nie kupuj tej książki. Jestem tego pewna, że ani Ty, ani Twoje dziecko tej książki nie polubicie. Wiem co mówię, bo jak czyta ją mój mąż, córka nie wykazuje zainteresowania jej treścią ;)

A na sam koniec kilka fotek:











piątek, 17 października 2014

Porządek w szafie, porządek w życiu

To od własnych urodzin postanowiłam uporządkować swoje życie. Zaczęłam od własnej przestrzeni. I nie, nie mówię tu zabawkach dziecka. Bądźmy ze sobą szczerzy - tego nie ogarnę przez najbliższych kilka lat.

Od dłuższego czasu planowałam gruntowne sprzątanie. Ale nie miałam motywacji. Gdzieś wpadł mi w ręce artykuł o tym, że aby uporządkować swoje życie, należy zacząć od własnej szafy. I pomyślałam, że coś w tym jest. Więc zaczęłam... od swojego biurka. I poszłam za ciosem. Półki wokół, książki, papiery, ubrania i wiele innych. Przejrzałam, uporządkowałam, a co niepotrzebne bez żalu wyrzuciłam. Pracowałam tak ciężko, że na koniec dnia spaliłam 4 razy więcej kalorii niż zjadłam i zaczęło mi się poważnie kręcić w głowie. Niestety nie zrobiłam Wszystkiego, przez wielkie "W". Łazienka nadal czeka na swoją kolej, książki na umieszczenie do sprzedaży i tym podobne pierdoły. Ale to już wisienka na przysłowiowym torcie. A wszystko to zrobiłam w dniu urodzin. Taki sobie prezent zafundowałam.

Wydaje się, że oszalałam, ale pierwsze efekty już widać. I nie mówię o lśniącym domu, bo utrzymanie go w takim stanie dłużej niż godzina jest wyczynem godnym supermenki. COŚ zaczyna się zmieniać. Światełko w tunelu widać coraz wyraźniej. Oczyściłam umysł i zrobiłam miejsce na NOWE w swoim życiu. I chcę jeszcze. Więcej i więcej. Garściami czerpać i cieszyć się z tego co robię. Poczuć, że robię coś nie tylko dla zarobku, ale też dla własnej satysfakcji. I choć to dopiero początek i jakaś obietnica tylko, dało mi to kopa. Pokazało, że może się zdarzyć to, co myślałam, że jest niemożliwe. Jest blisko, a zarazem daleko. Dużo tu niepewności, ale bardzo silna obietnica LEPSZEGO. 

I na tym zakończmy. Bo jeszcze zdradzę o co chodzi i przypadkiem zapeszę. A tego bym nie chciała!


*a super grafika to efekt przeszukiwania internetu :)