wtorek, 4 listopada 2014

Moja wina


Są rzeczy, których zazdroszczę innym ludziom. To brzydka cecha, ale niestety jest częścią mnie i mojego charakteru. Sama w dużej mierze jestem sobie winna, bo wiele spraw zaniedbałam. Ale to mnie nie tłumaczy.



Była dziś u mnie siostra cioteczna i pokazywała zdjęcia z wesela. I mimo, że nie było ono idealne, ale widać po niej, że jest tym faktem zachwycona. Tak samo podróżą poślubną na Teneryfę, planami kredytowymi na mieszkanie, wyborem samego lokum i innymi bzdetami, które mnie w moim czasie męczyły. I zazdroszczę jej tego. Ją też męczyły przygotowania, ale i wcześniej zamówiła sukienkę, wcześniej wybrali obrączki i inne pierdoły, które my zostawiliśmy na ostatnią chwilę i właściwie nie było w czym wybierać. I jak można się przez to domyśleć, taki stan rzeczy cieszył jeszcze mniej. Oni z pełną świadomością wybierali na przykład kwiaty do bukietu, do włosów, kościoła, sali i reszty. Żółte. Wbrew wszystkiemu co mówili inni. Wyglądało to obłędnie! My wybraliśmy fioletowe storczyki. Niby też oryginalnie, ale bez szaleństw i ekstrawagancji. Ok, tu mogę być choć trochę zadowolona, bo kwiaty może nie były obłędne, ale ładne. 

Podróż poślubna jest moją piętą achillesową. Oni chociaż na jakąś Teneryfę pojechali. My nie byliśmy nigdzie. Tamtego lata poza 2 dniami nad morzem na plenerze do zdjęć ślubnych nie wyjechaliśmy w ogóle. Dobra, wytłumaczenie jest, bo kisiliśmy kasę do kredytu mieszkaniowego, bo miałam ciężką sytuację w pracy i kilka innych wymówek, razem z niechęcią mojego męża do jakichkolwiek wyjazdów, ale to pomińmy. Generalnie to było najkoszmarniejsze lato w moim życiu. Zero odpoczynku, bo trudno ślub i całą otoczkę nazwać odpoczynkiem. Zero relaksu pod palemką, choćby miała to być nawet ta warszawska. Tylko stres. A to w pracy, a to w związku z kredytem, kończącą się umową najmu. Wszystko w pośpiechu. 

A ten kredyt to już w ogóle tragedia, bo nie do końca przemyśleliśmy zakup mieszkania. Właściwie to obejrzeliśmy jeden obiekt, w którym jak się okazało zamieszkaliśmy. Nie mieliśmy żadnego porównania. Nie mieliśmy doświadczenia w kupowaniu, nawet nie miał nam kto doradzić. Nie wiedzieliśmy czego chcemy, nie myśleliśmy o przyszłości, o domu, dzieciach. Właściwie myśleliśmy wyłącznie o pośpiechu, o tym, że chcę odejść z pracy i jak najszybciej trzeba wziąć kredyt, a co za tym idzie wybrać szybko mieszkanie. A to wszystko ciągnęło się parę miesięcy, przez co najedliśmy się nerwów jak nigdy przedtem. I tak patrzę jak inni podejmują decyzję o kredytach i wszystko robią powoli, z potrzebnym im czasem. Oglądają kilka mieszkań, ale zanim to zrobią ustalają kryteria, tak jak moja siostra, że ma być to mieszkanie niewielkie, ale z kilkoma pokojami, z dobrym dojazdem, choć nie musi to być w centrum i z ogródkiem, bo będzie gdzie wypuścić psa, poganiać się z dzieciakiem itp. 

No przykro mi się robi słuchając tego wszystkiego, bo ja byłam dużo głupsza, brałam wszystko jak leci i nie myślałam o przyszłości. Byleby wszystko mieć już za sobą. Byleby się nie napracować. I jeszcze smutniej mi się robi, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko moja wina.

*Obrazek z obrazki.joe.pl