piątek, 23 stycznia 2015

Dobrze spojrzeć inaczej


Pod wieloma względami rok 2014 był koszmarny, mimo, że zapowiadał się całkiem nieźle. Najpierw straciłam mojego najlepszego, futrzanego przyjaciela, a kilka miesięcy później futrzaną przyjaciółkę. W międzyczasie straciłam też pracę, która o ile była trudna, o tyle dawała mi mnóstwo satysfakcji. Nie wspominając tego, w jaki sposób ją straciłam i jak w 3 dni z najcudowniejszej pracy pod słońcem, stała się moim największym koszmarem. Do tego dodać mnóstwo chorób mojego dziecka, w tym okropną hospitalizację, której za Chiny powtórzyć nigdy bym nie chciała. Pomnożyć to trzeba oczywiście przez ilość kłótni z tak zwaną "drugą połówką" oraz wiadomość o mojej chorobie. Jak jeszcze dodamy pewną niespodziankę, o której wspomnę później, i o której na początku myślałam w kategoriach "największej tragedii ever" to wyjdzie niezły tygiel.

Trudno mi było doszukać się pozytywów, ale one istnieją. I są nadzwyczaj zaskakujące, a zarazem są najwspanialszymi prezentami jakie mogłam dostać. Wyobraźcie sobie, że odkrywacie pewnego dnia, że znaleźliście najlepszą pracę pod słońcem, taką wymarzoną, łączącą wszystko, czego się kiedykolwiek pragnęło, a zaraz potem okazuje się, że jesteście w ciąży, a potencjalny pracodawca chyba wyczuł o co chodzi, bo zapadł się pod ziemię. Tak. To jest ta "niespodzianka",o której wspominałam wcześniej. I w tamtej chwili myślałam, że cały świat mi się zawalił: musiałam nagle przerwać kurację chorobową, która dawała spektakularne efekty; zrezygnować [na razie w myślach, bo oficjalnie sprawa pozostaje otwarta] z wymarzonej pracy, oraz każdej innej też, bo przecież baby z brzuchem się nie zatrudnia; a do tego czuć się winna, no bo jak to, jak ja mogę pokochać inne dziecko i co jeśli skrzywdzę tym moją córkę, która już jest na świecie? [tak, takie czarne myśli prześladowały mnie przez pierwszy miesiąc]. A do tego wszystkiego dochodziło rozstrojenie hormonalne, milion razy większe mdłości niż za poprzednim razem, koszmarne bóle głowy, totalne zmęczenie, na tyle duże, że podczas zabawy z córką potrafiłam zasnąć na siedząco i spać pół godziny, podczas gdy ona wpatrywała się zszokowana we mnie przez cały ten czas, i jeszcze te niewyobrażalne zachcianki na kapustę kiszoną, ogórki kiszone, pomieszane najlepiej z mega ilością czekolady, a potem wizyta w WC. Nie wspomnę o popularnym schorzeniu przyszłych matek, jakim jest gubienie mózgu wraz z postępem ciąży - jakbym nie miała na głowie już swojego dosyć poważnego problemu neurologicznego.

Perspektywy miałam zatem nieciekawe. Nie muszę też dodawać, że o listopadzie chcę zapomnieć jak najszybciej, bo nie jestem dumna z moich myśli, jakie kotłowały mi się w głowie.

Ale dowiedziałam się też czegoś bardzo ważnego, o czym najwidoczniej zapomniałam. Jestem kochana i akceptowana mimo moich wszystkich wad. Może nie bezpośrednio mi o tym powiedziano, ale ostatni miesiąc tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Nie jestem w stanie opisać tego, co dla mnie zrobił mój tata i jak bardzo mocno go kocham. To on właśnie, mimo, że najmniej się tego spodziewałam, najbardziej dał mi do zrozumienia, że wcale nie jestem, tak jak myślałam, już starą babą z własnym dzieckiem, a drugim w drodze i że miłość rodziców najnormalniej w świecie została przelana ze mnie na moje dzieci. Otóż wyraźnie dał mi znać, że pomimo tego nadal jestem ich ukochaną córką i zrobią dla mnie wszystko. Tak się stało, gdy dowiedzieli się o chorobie, o moich problemach, ale też o drugim dziecku, o pracy i o tym, że jednak mogą mi jakoś pomóc w pogodzeniu tego wszystkiego. 

Mimo, że to nie były jednorazowe gesty, bo były powtarzalne przez cały rok, to uderzyło mnie to tuż przed północą w Sylwestra. I z ledwością się powstrzymałam od płaczu, bo zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest tak tragicznie jak sobie wyobrażałam. Że mam najcudowniejszych bliskich pod słońcem. I te wszystkie niefajne rzeczy z 2014 roku z powodzeniem mogą się zamienić w cudowne chwile w 2015 roku. I mimo, że nie czułam, że właśnie następuje jakaś zmiana, że stary rok się kończy, a nowy rozpoczyna, nie czułam niczego magicznego w tym fakcie, to i tak okazało się, że jednak ta magia tam była - przyczajona i dyskretna - ale była! I jest moja. Tylko moja.



Zdjęcia pochodzą z: kobietanowegoczasu.blogspot.com [serce] oraz dzieckoija.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz