poniedziałek, 24 marca 2014

kryzys

Padałam na twarz wczoraj. Ledwo na oczy widziałam, a mimo to spać nie chciałam. Musiałam wylać z siebie żółć. A jednak senność zwyciężyła. Poległam.

Zastanawiałam się, czy tylko ja tak mam, czy może inne mamy też? Ostatnio, wiadomo, ciśnienie niskie, pogoda barowa, wszyscy marudni. Ale tego już było nadto. I mi i Misiance. Od jakiegoś czasu, dziecko, które w ogóle problemów z jedzeniem nie miało, które chętnie wszystko jadło, nagle zrobiło się na "nie" prawie na wszystko co jej daję [są wyjątki, np. obiadki, czy chleb lub banan]. Nic nie zje, jeśli jej odpowiednio nie zabawię. A to podam pudełko po kaszce, a to po herbacie, a to pudełko z rozpuszczalnymi witaminami, lub książeczkę i inne podobne temu rzeczy, Wtedy "coś" zje. Nie wiem nawet kiedy stałam się mamą niejadka. A raczej jadka, ale buntownika, bo głodna jest bardzo, krzyczy "mniam mniam" z daleka jak już nadchodzi jej pora.

Dziś jednak olśniło mnie. Podczas jednej z histerii Miśka, wrzeszcząc, otworzyła szeroko buzię. Traf chciał, że idealnie światło padło na jej dziąsła. I co? ZĄBEK! Ząbek jej wychodzi. I wszystko jasne. Nie chciała jeść bardziej niż zwykle, bo rośnie jej ząbek. Ósmy. Białe ustrojstwo znów w natarciu. I ja, matka ośmiokrotnie doświadczana tym koszmarem, w tym sześć razy pod rząd w ciągu dwóch miesięcy co tydzień cierpiąca z tego powodu, JA nie zauważyłam oczywistych symptomów. Obwiniałam siebie, męża, a na końcu jeszcze dziecko o to, że nagle niejadkiem się stała. A przecież to takie oczywiste. Przy ząbkowaniu moje kochane dziecko nigdy nie chce jeść, krzyczy, że jest głodna, ale jak przyjdzie co do czego jedzenia stanowczo odmawia. A dotychczas słodkie, spokojne dziecko staje się marudą do kwadratu.

Odpowiedź jest tylko jedna. Zostałam zmylona. Doszedł nowy czynnik. Jak próbowałam dziecko nakarmić, odciągając jej uwagę, to przypadkiem przekarmiłam. No i zobaczyłam jedzenie spowrotem. Nowość. Już panikowałam, bo po pierwsze podejrzewałam już jakieś rotawirusy. Siostrzeniec męża ostatnio na to zachorował, bo mimo, że Miśka szczepionkę miała, to nie jest powiedziane, że nie może zachorować. Ale to drugie podejrzenie spędzało mi sen z powiek. Nie mogliśmy znaleźć takiej szczoteczki do zębów, zakładanej na palec. A ja często dawałam Miśce to pogryźć wieczorem, zanim ją ubrałam i wyszykowałam. Byłam pewna, że odłożyłam szczoteczkę na miejsce, ale jej nie było. Wyparowała. Więc albo wyrzuciliśmy ją z pieluchami, albo... Miśka szczotkę zeżarła. Strach w oczach i panika. Przetrząsnęliśmy wszystko, dosłownie, ale nigdzie nie znaleźliśmy szczotki. Miałam czarne wizje, że połknęła szczotkę, teraz jej zalega na żołądku i dlatego nie chce jeść, dlatego wymiotuje. Szał. Nadal nie wiemy gdzie ta szczotka się podziała, ale dziecko nie wygląda na chore, jakby miało jej coś zalegać.

Strasznie emocjonalnie przeżywam wszystko co się dzieje z Miśką. Nie myślę racjonalnie. Pozostaje mi tylko wierzyć, że wszystko będzie dobrze. I z Miśką i z moją psychiką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz