poniedziałek, 17 marca 2014

czas dla siebie, ale przecież żyć z czegoś trzeba

Godzenie pracy i wychowania dziecka to trudna sprawa. Jeszcze trudniejsza, gdy właśnie przechodzi się na pełen etat. A w ogóle masakra zaczyna się, gdy dochodzi fakt, iż pracuje się z domu, dziecko nie chodzi do żłobka i właśnie przechodzi wzmożony etap ruchliwości.

Od paru tygodni próbuję znaleźć czas dla siebie, bo właśnie powyższy przykład dotyczy mojej sytuacji. W całym tym zamieszaniu przecież nie mogę zapomnieć o sobie, choćby na godzinę, góra dwie, bo bez tego sił nie mam ;) Nawet ten post pisany jest przez cały wczorajszy dzień, dokańczany dzisiaj. Wczoraj mimo, iż nie pracowałam, był intensywny dzień. Trochę u jednych dziadków, trochę u drugich. Drzemki mała odbębnia w trakcie jazdy samochodem, bo to podróż prawie godzinna. Drugą drzemkę, półgodzinną robi wieczorem, jak wracamy do siebie. Lubię weekendy właśnie dlatego, że lulać do spania małej nie muszę, bo zawsze to był problem. Ale na własne życzenie, bo sami ją tak nauczyliśmy. Teraz jest i tak dużo lepiej niż kiedyś. Jak miała 4-5 miesięcy to co dwie godziny lulało się ją dłużej niż trwała sama drzemka. Koszmar. Właściwie z jej pokoiku wychodziliśmy tylko jak jadła, lub za potrzebą. A najczęściej to ja kiblowałam. Bo mąż w pracy. Przy tym co było kiedyś, teraz jest lux. Przyznam się, że gdyby moja córka nie umiała się bawić samodzielnie, to bym chyba nigdy nie zdecydowała się na umowę o pracę, tym bardziej na cały etat. To dużo daje, takie samodzielne dziecko. Oczywiście podraczkuje się przytulić, czasem trzeba poczytać książkę [Miśka to maniaczka książek], przewinąć, dać jeść czy utulić do spania. Ale to naprawdę nie jest uciążliwe. Uciążliwe jest ciągłe bieganie za dzieckiem, choć teraz jeszcze ten fakt mnie tak bardzo nie dotyczy, bo o dziwo Miśka się mnie słucha. Ciekawe jak długo ;)

Przez ostatnie dwa tygodnie mąż miał urlop. No luksus. Wychodzę kiedy chcę, na ile chcę, opieka dla dziecka jest, mało tego, mąż świetnie sobie radzi. Do tego mam czas na pracę, nadrobiłam część zaległości. Życie byłoby piękne gdyby i on mógł pracować z domu. Nie wiem czemu nie skorzystałam z towarzyskich spotkań. Raczej zainwestowałam w ćwiczenia fizyczne na siłowni. Intensywny trening, bo ćwiczyłam codziennie. No i teraz mi tego brakuje. A to dopiero jeden dzień. Podobno wyjdę wieczorem, ale to nie to samo, trzeba będzie się spieszyć, bo Miśkę umyć by się przydało i położyć spać tak jak zazwyczaj. Być może po drodze zrobić jeszcze zakupy. Ciężka sprawa. Mam nadzieję, że dam radę. Taka godzina chociaż dziennie to baaardzo dużo. Ładuję baterie i mam więcej siły niż wtedy, gdy nie ćwiczyłam. Choć przyznam się, że na początku było ciężko. Już po 10 minutach wymiękałam, po 20 miałam mroczki po 30 padłam prawie na twarz, reszty nie pamiętam. Tylko tyle, że po wszystkim drżały mi nogi jak galareta. Teraz spokojnie na samych aerobach godzinkę trzaskam. W domu mamy też kinecta, robię trening na mięśnie z wirtualnym trenerem. Dobra, poprawka, robiłam raz, ale jutro jak nie pójdę na siłownię, zrobię drugi raz ;)

W tym całym zgiełku pod tytułem "praca i rodzina" chciałabym mieć więcej czasu dla siebie, ale to pewnie za 15-20 lat ;) do tej pory wolę poświęcać dziecku więcej uwagi. Nie chcę być tym rodzicem, który wraca z pracy i nie ma czasu dla dzieci. Nawet jeśli kosztem będzie mój czas dla siebie, choć staram się osiągnąć względną równowagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz