sobota, 31 maja 2014

Urlop macierzyński? a co to takiego?

Tak się ładnie rozpisywałam, jak to godzę macierzyństwo z pracą zawodową. Że jest trudno, ale daję radę. Że się poświęcam, ale mam satysfakcję. No i że mam cudownego pracodawcę, najlepszego jakiego można mieć.

Ogłaszam wszem i wobec, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę. Jakiś czas temu zapytałam się o przedłużenie umowy - świetnie im się ze mną pracowało, doceniają moją pracę, ALE nie przedłużą mi umowy, bo kumulują obowiązki, bo ich nie stać na moje stanowisko itp. Było słodko, bo chcieli ode mnie wyciągnąć moją wiedzę i doświadczenie. Ba, chcieli abym im wyszkoliła osobę przejmującą moje obowiązki. Naciskali ze wszystkich stron, aby szybko przyjechała i przekazała obowiązki, nauczyła co trzeba. Ale ja miałam 3 tygodnie pracy jeszcze, ja chcę pracować do tej pory! Ok, ale przekazanie wiedzy itp. Wiedziałam o co chodzi. Nie ukrywałam, że jest mi przykro, że po 3 latach pracy na umowach śmieciówkach, dają mi raptem tylko 3 miesięczną umowę o pracę [przez 3 lata chyba już wiedzą jak pracuję, przydałoby się na czas nieokreślony] i podwyżkę, prawie dwukrotną [to co uśpiło moją czujność], a tu nagle dostałam obuchem w twarz - nie przedłużą mi umowy, choć próbowali mi przy tych negocjacjach uświadomić, że ich nie stać, ale byłam "taka asertywna". NIE. Nie byłam asertywna, walczyłam o coś co mi się należało. A dostałam to tylko dlatego, że koniunktura była niesprzyjająca i musieli zyskać jakoś na czasie, uśpić moją czujność, wyciągnąć ode mnie ile się da, skoro tak się poświęcałam sprawie. Jestem taka dobra, taka uczynna i z położonymi uszami zrobię wszystko o co mnie proszą. Otóż tak było dotychczas.

Przez tyle czasu unikałam lekarzy jak ognia, bo bałam się, że jak dostanę zwolnienie lekarskie, to mnie zwolnią [urlopów też unikałam z tego samego powodu, w tym macierzyńskiego]. Na nic się to zdało. Poszłam do lekarza, zbadał mnie. Dostałam zwolnienie, z ostrzeżeniem, że jak nie wypocznę, czeka mnie ciężka rehabilitacja i nie wiadomo, czy do końca życia problemów mieć nie będę, Ha, łatwo mówić. Odpoczynek nie jest mi dany, bo nawet gdy już wiadomo, że długo nie popracuję, gdy mam zwolnienie i powinnam odpoczywać, nagle się okazuje, że mają mi do zarzucenia mnóstwo rzeczy - mimo, że przed chwilą mnie wychwalali pod niebiosa, że od razu jak zwolnienie dostałam przyszykowałam im paczkę danych, wszystko im przesłałam, aby mogli sobie poradzić beze mnie, choć ten tydzień, kiedy na zwolnieniu jestem. Nagle zaczęło być nieprzyjemnie. Oskarżenia, insynuacje, że chora wcale nie jestem, że narażam ich na straty itp. Wizja 3 lat mojej całkiem przyjemnej pracy została zburzona jak domek z kart w parę sekund. A gehenna i złośliwości trwają do teraz. Przesłać im plików nie mogę, bo tak ustawili prędkość przesyłania ich na ftp, że jeden plik wysyłam 2 godziny, a jest tych plików co najmniej 100 razy więcej! A to tylko jedna uprzykrzająca rzecz jaką wobec mnie wystosowali, jedna z wielu niestety. Mam taki poziom nerwów, że nie umiem sobie z nimi poradzić. Mało tego, teraz tylko mi się chce płakać.

Mniejsza o to, gdyby było mi tylko przykro z powodu pracy i tego jak postępują. Ale ja jestem głównie zła na siebie. Z kilku bardzo ważnych powodów, np. że nie przyjęłam 2 poważnych ofert pracy [no bo przecież moja jest idealna, bo łączy moją pasję ze sposobem zarobku], że nie odeszłam gdy po raz pierwszy mnie potraktowano źle [niesprawiedliwie dodam, potem przepraszano, zaproponowano inny rodzaj współpracy, na który się zgodziłam, bo przecież to wymarzone miejsce pracy było], no i w końcu że nie wzięłam urlopu macierzyńskiego, choć mi się należał [bo mnie już potrzebować nie będą po roku, bo nie będę miała do czego wracać].No i na co mi to było? po roku od urodzenia dziecka i tak mnie już nie potrzebują [wcale nie z powodu, że ich nie stać, bo zatrudniają kogoś nowego, problem w tym, że osoba ta jest blisko związana z inną osobą pracującą w tej firmie],mało tego, atmosfera zrobiła się baaaardzo niemiła, potraktowali mnie jak szmatę do zmycia podłogi. A ja tak poświęciłam swój własny spokój i przyjemność macierzyństwa dla czegoś, co w taki sposób się kończy. Tego właśnie wybaczyć sobie nie mogę. Poświęciłam tak wiele, z tak marnym skutkiem. I płakać mi się chce. Bo pamiętam jak na jednym ramieniu córkę karmiłam, a drugim trzymałam laptopa, odpisywałam na maile i robiłam co trzeba, bo termin gonił. Pamiętam jak córka płakała, a ja MUSIAŁAM coś wysłać na cito, bo inaczej wszystko by się zawaliło Jak nasz spacer trwał 15 minut, albo w ogóle kończyłyśmy tylko na balkonie z komputerem w jednym ręku. Albo jak zarywałam noce, od 20 do 2-3 nad ranem siedziałam, aby się ze wszystkim wyrobić, bo w ciągu dnia córka dawała mi do wiwatu i nic nie mogłam do pracy zrobić. Jak płakałam ze zmęczenia, z poczucia nicości, z poczucia braku czasu dla siebie samej, nie wspominając o mężu, i nadrabiałam po nocach zaległości tonąc we łzach. Oczywiście byłam z siebie dumna, że daję radę, że udowodniłam, że jak się chce to się potrafi. Ale jakim kosztem? i jak bardzo się myliłam? Tylko ja naprawdę wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz