poniedziałek, 27 października 2014

Dwa do siedmiu dla bab

Jedno z niewielu zdjęć z weekendu
Mówi się, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu. Mało tego, lepiej stanąć po środku, bo po boku to cię wytną ;) Trochę prawdy w tym jest, czasem nawet dużo prawdy. Znam osoby, które pięknie nie mają. Znam też takie, które mają wręcz świetnie. Ale w większości nie ma tak skrajnych przypadków. W większości to taki przykład jak mój, że zdarzają się czarne owce, wkurzające ciotki klotki i inne ego typu rodzaje w rodzinie, ale generalnie nie jest źle. Bywa nawet cudownie.

Za nami weekend, który mogę zaszufladkować jako udany, choć nie obyło się bez sytuacji nerwowych. Tydzień przed wiadomym świętem Wszystkich Świętych pojechaliśmy pod Lublin na mszę za dziadka zmarłego 10 lat temu, oraz za ciocię i dwóch wujków zmarłych w wypadku, w dniu pogrzebu dziadka. Rodzinna tragedia chyba w nas wszystkich zostawiła pokaźny ślad, bo kto by kiedykolwiek pomyślał, że w dniu pogrzebu jednej z najbliższych osób można stracić trzy kolejne? I że osoba, która przygotowywała stypę dla dziadka, przygotowała ją jakby dla siebie? Straszne to wydarzenie, ale minęło już dosyć dużo czasu, aby zjazd rodzinny z okazji jego rocznicy nazwać udanym. Bo nasze zjazdy z tej właśnie okazji z roku na rok są coraz bardziej przyjemne. To druga data, tuż po Świętach Bożego Narodzenia, będąca czasem na wspólne spotkanie w tak licznym gronie. A i w ŚBN często nie występujemy tak stadnie, jak w ostatni weekend.

Wyobraźcie sobie mieszkanie czterdzieści parę metrów kwadratowych, 3 łóżka i 9 osób śpiących sobie na głowie, w tym 1 malutkie dziecko, 3 sztuki chrapiące i dwie kaszlące. Wszystko było udane, pomijając oczywiście fakt, że dziecko mi poszło spać dużo później niż zwykle, ryczało w środku nocy przez pół godziny z nadmiaru osób w pokoju i wstało całe w skowronkach 3 godziny wcześniej niż zwykle. Rozmowom nie było końca. Przerwaliśmy tylko na czas mszy i wizyty na cmentarzu. Nawet podczas podróży na dwa auta, japy nam się nie zamykały. Tak to jest, jak większość to baby [stosunek dwa do siedmiu dla bab], przekupy wręcz, co to się spotykają raz na parę miesięcy i napaplać się nie mogą. Do tego gwiazda Michalina, tańcząca gdzie i przy czym popadnie [tak, nawet na mszy coś śpiewali i podrygiwała - na zewnątrz co prawda, bo w kościele tylko przeszkadzała, widać msze za zmarłych to nie jej domena]. 

Było naprawdę przemiło i po takich weekendach nie dość, że mam niedosyt, to mam naładowane akumulatory na długi czas. I jak tu powiedzieć, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu, jak my zaaferowani sobą na wzajem, nie mieliśmy nawet czasu go zrobić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz