piątek, 6 lutego 2015

Rodzice hipokryci. Czyli o bezpieczeństwie słów kilka.


Wydaje krocie na najbezpieczniejszy fotelik na rynku. Dba o zdrowe odżywianie. Zabezpiecza kontakty i szafki przed ciekawskimi paluszkami. Ale jednocześnie nie dostrzega, że telewizor/szafka wisząca może się wywrócić w najmniej spodziewanym momencie, rower/wózek może przygnieść pociechę, a kaloryfer oparzyć. Przeciętny rodzic hipokryta.

Przeciętny Kowalski chciałoby się rzec, ale nie chcę obrażać Bogu ducha winnych Kowalskich. Tacy co to trąbią o zdrowym odżywianiu, wyższości ruchu nad stagnacją, tego jak bardzo ważny jest dobrze dostosowany fotelik dla dziecka w samochodzie, trzymający dziecko mocno za rączkę idąc przy ruchliwej ulicy. Wkurzają mnie oni wszyscy tylko wtedy, gdy jednocześnie nie dostrzegają innych zagrożeń dla dziecka, mniej oczywistych, jednak bardzo ingerujących w nich samych.

Jeden przykład. Forum dla miłośników rowerów. Ot takich niepoprawnych popaprańców, kochających rowery ponad życie. Polubiłam, bo mój mąż jest jednym z nich. Fajny facet prowadzący bloga "zrobił wywiad" ze swoją żoną. O swojej pasji, o tym jak bardzo się jej poświęca, że od długiego czasu nie spędza z nią i ich 8 miesięcznym dzieckiem weekendów. że każdy wyjazd to obóz treningowy itp. Było wielu takich co twierdziło, że ma cudowną żonę, że się tak godzi na wszystko. Prawda, ma taką. Wielu też ostrzegało, że nie da się odrobić czasu, a potem dziecko wyrośnie, a nam nic z tego nie zostanie. Prawda. Żeby uważał, bo żona może kiedyś "pęknąć" i nic mu już nie zostanie. Racja, tak może się zdarzyć nawet najbardziej wyrozumiałej kobiecie. I oczywiście wtrąciłam i ja swoje trzy grosze. Napisałam, że mój mąż też jest podobnym zapaleńcem, ale ja bym mu "łeb ukręciła", jakby poświęcał jeszcze weekendy swojej pasji [fakt "ukręcić łeb" dla osób nie wiedzących, co to przenośnia może zabrzmieć drastycznie]. Że bardzo walczyłam o to, by przeniósł rower do garażu skoro mamy taką możliwość, bo stwarza niebezpieczeństwo naszemu dziecku [poparte to było kilkoma wypadkami i uniknięciem paru poważniejszych z nich w związku z jego parkującym rowerem w przedpokoju]. Walczyłam tak mocno, aż postawiłam mu wtedy ultimatum, że albo rower idzie do garażu, albo my się wyprowadzamy. Że jakby stawiał rower na pierwszym miejscu, ponad swoje dziecko to byłby koniec naszego związku. Że rower to tylko RZECZ, a my jesteśmy ludźmi z krwi i kości. Że rodzina i jej bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze, jednocześnie zaznaczając, że bardzo wspieram jego pasję i kocham w nim to. I z czym się spotkałam? Z wszechobecnym hejtem. 

O ile rozumiem osoby nie posiadające dzieci, bo o różnicach między nimi, a nami rodzicami już dużo napisano, między innymi TU, o tyle nie zrozumiem osób mających dzieci i niezabezpieczających rowerów w sposób należyty. Mało tego - chwalących się, że wszędzie w domu porozwalane są części od roweru, stoją w ich sypialni aż 3 z nich oraz trenażer, że przesadzam i biorę męża pod pantofel, bo oni mają to na co dzień w domu i jeszcze nigdy nic się nie stało ich dzieciom z tego powodu. 

Otóż gratuluję tym osobom lekkomyślności, bo to, że nic nie stało się jeszcze ich dzieciom nie znaczy, że status quo się utrzyma. Oczywiście nigdy może się tym dzieciom nic nie stać w związku z rowerami i tego im życzę, jednak nie można podchodzić do tego tematu w sposób jak napisała jedna z osób dzieci nieposiadająca - że w dzisiejszych czasach chowa się dzieci pod szklaną kulą, aby im włos z głowy nie spadł, a ona przecież miała non stop pozdzierane kolana i siniaki i nic jej się nie stało. 

Z niezabezpieczonym rowerem w domu jest tak jak z samochodami. Wszyscy przecież nimi jeździmy i większość z nas zapewne nigdy nie miała poważnego wypadku, a jednak statystycznie istnieje duże prawdopodobieństwo, że jednak będziemy w takim uczestniczyć.

W dzisiejszym świecie na każdym kroku może coś złego przytrafić się waszym dzieciom. Niedawno czytałam na FP pewnej blogerki, że dziecko jadło jabłko, wzięło większego gryza, który utknął w drogach oddechowych, a dziecko się dusiło. Kto by pomyślał, że kawałkiem jabłka dziecko może się zakrztusić? Kto by pomyślał, że rower/wózek może przygnieść lub zranić dziecko poważnie? Kto by pomyślał, że dziecko może się wspiąć na regał i runąć na podłogę razem z nim? Kto by pomyślał, że dziecko przygniecione telewizorem może umrzeć? Kto by pomyślał, że w wyniku powolnego zalewania ściany przez sąsiada z góry, ciężka wisząca szafka, może spaść w najmniej spodziewanym momencie i przygnieść Twoje dziecko? No kto?

Nie mówię o nadmiernym chronieniu dzieci, powodującym tylko jego lękliwość. Mówię o sytuacjach z życia wziętych. O takich, o których normalnie się nie myśli, do póki: a) nie przydarzą się naszemu dziecku b) nie przydarzą się dziecku naszych znajomych itp c) nie usłyszymy o podobnym wypadku w mediach. Tak się zdarzyło, że kilkukrotnie moje dziecko w wyniku podobnych przypadków ucierpiało. Czasami słyszę z opowieści innych rodziców jak wiele niebezpieczeństw czyha na nasze dzieci, o których w życiu bym nie pomyślała. I obserwuję też to jak dużo teraz mówią o tym w mediach. 

Powtarzam więc. Spróbujmy uruchomić wyobraźnię i popatrzeć choćby tylko na swój dom z perspektywy dziecka. Co może go zaciekawić, a jednocześnie może być dla niego niebezpieczne. I jeśli to możliwe, zabezpieczmy to. Nie warto ryzykować, bo skutki mogą być opłakane.


Zdjęcie pochodzi ze strony dom.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz