piątek, 5 września 2014

Biuro rzeczy zaginionych

Znajduje się tu i klocek w kształcie kwiatka i karta z dziadkiem w roli głównej, jest też nawet strona wydarta z ulubionej książeczki w przypływie szału "twórczego". Biuro rzeczy zaginionych w jaki zamienił się nasz dom, otwarty 26 godzin na dobę, 9 dni w tygodniu. Chcesz coś zgubić, zapraszamy.

Ile rzeczy zgubiło się, a potem znalazło, nie zliczę. Bo co jak co, ale jak w końcu porządnie posprzątam mieszkanie [tzn. zajrzę pod dywan, kanapę, przesunę pufę xxxxxl oraz poprzesuwam meble] to znajdę największą zgubę. Fakt, że zawsze odnajdywałam się w bałaganie, minął bezpowrotnie. Bo to był zawsze MÓJ bałagan. Obecnie mój może być tylko porządek i to wyłącznie przez kilka chwil. Potem wkracza bałagan Michaliny.

Jednak ostatnio giną rzeczy i przepadają bezpowrotnie. A zaczęło się tak niewinnie. Pierwsza była szczoteczka do zębów zakładana na maminy palec. Wsiąkła. Na zawsze. Myłam zęby dziecku i dałam potem szczoteczkę do zabawy. I od tamtej pory ani widu ani słychu. Przez kilka dni myślałam, że dziecko pożarło szczoteczkę, a ja wyrodna matka na to pozwoliłam. Potem kupiliśmy nową i po eksperymencie ze mną w roli głównej okazało się, że to niemożliwe w moim wypadku, a to znaczy, że dziecko tym bardziej połknąć jej nie mogło. Szukaliśmy wszędzie i pozostała hipoteza, że jak już nie chciało jej się szczoteczką bawić, wyrzuciła ją rączką tak, że trafiła w kosz na pieluchy. A że szczoteczka przezroczysta, nie zanotowaliśmy tego faktu i przepadła w przestrzeń kosmiczną śmietnika osiedlowego.

Potem poszło już lawinowo. Klocek, jasnozielony, w kształcie kwiatka od kompletu z farmą znanej firmy. Pierwsza zabawa i trach. Po klocku. By the way - ten też za duży, aby połknąć. Potem strona z top ten książeczkowych Miśki. Zwykły szał ponad rocznego dziecka i strony nie ma. Nawet nie mam pomysłu gdzie może być. Ostatnio kupione karty do oswojenia się z pierwszymi wyrazami, ot tak do zabawy w mówienie, okazały się być zabawką w rozrzucanie, szuranie, noszenie po całym domu i jeszcze raz rozrzucanie. I tak Miśka je tarmosiła, że połowę zagubiła. Większość matka znalazła, oprócz jednej. Tej z dziadkiem. I mam szał poszukiwania. No przykro mi się robi, że akurat dziadek nam się zgubił. Nie mógł to być jakiś spacer, piłka czy buty?

Dochodzę do wniosku, że w naszym domu zadomowiła się jakaś mysz, co zjada lub wynosi nam rzeczy ukradkiem. Albo tornado przechodzi co jakiś czas. Bądź czarna dziura pojawia się i znika. Tudzież chochliki. Bo jak nic - jak matka czegoś znaleźć nie może, to rzecz jest naprawdę zgubiona.

Demotywatory again ;)

1 komentarz: