środa, 10 września 2014

Jak się robi dzieci. Wydanie exclusive.

Moja koleżanka niedawno urodziła - poszło im nadzwyczaj łatwo. Inna stara się o dziecko już dłuższy czas i jej nie wychodzi. My z kolei czekaliśmy na poczęcie pół roku i jak się okazało tylko cud sprawił, że mamy dziecko. Jak to jest z tym "robieniem dzieci"?

Od kiedy pamiętam miałam problemy z wagą. Bardziej z dolnymi partiami ciała, niż z całą resztą, bo dopiero po ciąży doszedł problem brzuszny. Zawsze też miałam problemy z wynikami krwi, ale odchyły były niewielkie w stosunku do normy, więc żaden z lekarzy nie przyjrzał się temu dokładniej. Jak miałam 21 lat i odwiedziłam ginekologa, już nie pamiętam z jakiej przyczyny, powiedział mi, że mam PCO i że będę miała problemy z zajściem w ciążę. Trochę mi było smutno, ale za bardzo się tym faktem nie przejęłam. Młodość robi swoje. Moja wina, bo nie zapytałam o leczenie. Ba, nawet nie pomyślałam, aby o takie rzeczy pytać. Wina lekarza jest bardziej widoczna, bo on sam powinien mnie o tym poinformować. I to obowiązkowo. Jednak tego nie zrobił. Potem chodziłam do ginekologów nieco rzadziej, a jak już u nich byłam nigdy nie pomyślałam, aby któremuś podpowiedzieć, że mam PCO. Żaden z nich też nigdy nie zlecił mi USG. Tak sobie żyłam, aż do czasu, gdy moja mama zmusiła mnie do pójścia do swojego ginekologa. Ten zrobił mi USG i powiedział, że mam PCO. Ja na to, że wiem, tylko nikt mi nie wytłumaczył, o co chodzi. Na to on, że teraz to już będę tylko tyć i jak chcę mieć dziecko, to najlepiej, abym postarała się o nie już teraz, bo im starsza będę, tym będzie mi trudniej zajść w ciążę. Tyle. Do widzenia.

Ponieważ byłam wtedy już mężatką, wzięłam sobie do serca radę i zaczęliśmy się o dziecko starać, bez konkretnej wiedzy jak to robić. Niby taka światowa baba ze mnie, a nie pomyślałam, aby poczytać w internecie o swojej chorobie. Starania o dziecko marnie się kończyły, bo co 40-50 dni okazywało się, że to nie ciąża, a spóźniona miesiączka. Od samego początku wychodziłam z założenia, że staramy się o dziecko, ale jak nie wyjdzie to się nic nie stanie. Tyle, że po pół roku ogarniają już człowieka wątpliwości. Postanowiłam więc, że coś dla siebie zrobię, skoro zajść w ciążę nie mogę. Zaczęłam się zdrowo odżywiać, wprowadziłam dużo sałatek do swojej diety, zapisałam się na siłownię i twardo dzień w dzień ćwiczyłam [wmawiając sobie, że to dla tych fiordów, na które mieliśmy jechać za parę miesięcy]. Wciągnęłam nawet męża, który do codziennych dojazdów rowerem do pracy, dodatkowo zaczął się odżywiać zdrowiej i chodził razem ze mną na siłownię. Wybraliśmy się też na wymarzone wakacje do Hiszpanii. Odpoczynek się nam należał. W Hiszpanii czułam się świetnie. Wyżerałam stosy sałaty, oliwek, kalmarów, ryb, świeżych owoców i innych warzyw. Zdrowotna bajka. Jakiś czas po tym kulinarnym, zdrowotnym szaleństwie, jeszcze w Hiszpanii, nagle zaczęłam mieć wstręt do alkoholu. Choć pyszne, piwa hiszpańskie przestały mi smakować. Na wycieczce do alkoholowego raju wypiłam parę kieliszków słodszych likierów [smakowały jak desery lodowe!] i miałam dość. Potem, po powrocie na siłownię jakoś słabłam z dnia na dzień, choć nadal były to ostre treningi. Alkowstręt trwał. Na imprezach udawałam, że piję, aby się nie czepiali, ale na widok czegoś z procentami dostawałam mdłości. 

Upływał już 50 dzień od ostatniej miesiączki, więc jak co miesiąc zrobiłam test. Ale chyba w kościach już czułam tę ciążę, bo tego dnia spać nie mogłam i pobiegłam do łazienki tuż po 4 nad ranem. Dwie, bardzo upragnione kreski w końcu się pojawiły. Cała w skowronkach rzuciłam się na łóżko, potrząsnęłam mężem i chyba nawet wykrzyczałam, że jestem w ciąży. Na co on rozespany ziewnął, powiedział "wiedziałem" i poszedł dalej spać. Nie ma co, okazywanie radości najwyraźniej nie jest jego domeną.

Mdłości trwały kolejne 3 miesiące i się skończyły, tylko po to, aby wrócić pod koniec 6 miesiąca i tak sobie pozostać do końca ciąży. Na siłowni wciąż słabłam, więc po radosnej wiadomości o ciąży ćwiczyłam jeszcze przez 2 miesiące po czym zrezygnowałam z karnetu. W ciąży czułam się kwitnąco i podobno tak też wyglądałam. Zniknęły pryszcze i chyba po raz pierwszy od 20 lat miałam piękną, gładką cerę. Schudłam też. Pod koniec ciąży ważyłam 7 kg mniej niż w momencie zajścia w ciążę. Wzbudzałam za każdym razem zdziwienie u lekarza prowadzącego ciążę jak mnie ważył. I mówił, że choć takie rzeczy się zdarzają, to on widział je tylko u mam, które przymusowo przechodziły na dietę mając cukrzyce ciążową, a ja jestem wyjątkiem, bo takiej diety nie stosuję, choć naturalnie wyszło, że mój organizm słodycze odtrąca. Mimo, że sytuacja była już mocno podejrzana, ten lekarz również nie drążył tematu dalej.

Gdy córka była już na świecie, przez jakieś 2-3 miesiące właściwie nie miałam okazji, aby porządnie się najeść czy wyspać. Chudłam więc i ważyłam już o 10 kg mniej. Jednak potem poszło już z górki i bardzo łatwo utyłam spowrotem tych 20 kg. Ważyłam już więc o 3 kg więcej niż przed zajściem w ciążę. Na wysiłek fizyczny czasu nie miałam [córa do 6 miesiąca życia była dość trudnym przypadkiem]. Obżerałam się i to głównie słodyczami, bo w przeciwieństwie do czasu ciąży, gdy na ich widok mnie mdliło, tym razem miałam częste i nagłe słodyczowe napady, a po takich sesjach czułam się znacznie lepiej. Obwiniałam się za to, że doprowadziłam do takiego stanu. Postanowiłam więc wrócić do ćwiczeń i przy następnej nadarzającej się okazji wykupiłam karnet i to od razu z deklaracją na rok, po pierwsze, aby było taniej, a po drugie i najważniejsze, aby tak łatwo z wysiłku fizycznego nie zrezygnować. Dodatkowo zdrowa dieta i miało pomóc. Ale nic takiego się nie stało. Po 3 miesiącach ledwo schudłam 6 kg, które natychmiast nadrobiłam po 2 tygodniach choroby dziecka, kiedy to musiałam non-stop przy niej czuwać. Kolejne 3 miesiące katorżniczych wysiłków poszło na marne, bo tym razem waga ani drgnęła. Coś było ewidentnie nie tak.

Poczytałam w końcu trochę o mojej chorobie, bo przypomniało mi się zdanie ginekologa, że teraz to ja już będę tyć. I w związku z tym wybrałam się do endokrynologa. Na początku pani doktor nie chciała mi wierzyć i stwierdziła, że to brak ruchu [podczas gdy katowałam się pół roku na siłowni z prawie zerową poprawą!], jednak na wszelki wypadek zaleciła badania. Płatne, bo to hormony. Dodatkowo USG. I wyszło szydło z worka. Genetyczne skłonności do PCO, dodatkowo obciążenie genetyczne cukrzycą, dały mieszankę wybuchową, która jednak bardzo często występuje w parze powodując insulinooporność. W bardzo dużym skrócie węglowodany nie są trawione przez organizm, przez co odkładają się w postaci tkanki tłuszczowej, nie dając jednocześnie żadnej energii potrzebnej organizmowi do funkcjonowania. I stąd problemy z tyciem, ale również z zajściem w ciążę. Wg Pani doktor tylko 2 na 100 kobiet z tą chorobą zachodzi w ciążę bez długoletniego leczenia się. Mało. Bardzo mało. I to na tyle, że Pani doktor nazwała to cudem. 
 
źródło: dzieckoija.blogspot.com

Mój cud jest już na świecie. Teraz matka musi się leczyć, aby normalnie funkcjonować i żyć jak najdłużej dla dziecka. Szkoda, że tak późno dowiedziałam się o moich chorobach, bo już pierwsze powikłania się pojawiły. Niby o jednej chorobie wiedziałam wcześniej, ale kto by pomyślał, że przy mojej wybuchowej mieszance genetycznej łatwiej o współwystępujące choroby, które podobno miałam już dużo wcześniej, tyle że były uśpione i nikt nie pomyślał, żeby oprócz glukozy we krwi, zrobić też poziom insuliny? Przecież to tak oczywiste, że aż trudne do pomyślenia. Wszystko wskazywało, że mam tę chorobę - tłuszcz, który nie dość, że gromadził się w nadmiernych ilościach, to jeszcze robił to w dolnych partiach ciała; nieregularne miesiączki i długi cykl; trudności ze zrzuceniem wagi; zbyt niski poziom cukru [na początku choroby tak jest, bo potem jest odwrotnie]; napady na słodycze; obciążenie genetyczne; PCO i wiele innych współwystępujących objawów, które po ciąży w wyniku zachwiań hormonalnych się pogłębiły i doprowadziły do postępu choroby.



Najciemniej pod latarnią.



A piszę to wszystko dlatego, że być może ktoś z was miał podobne problemy i teraz boryka się z podobnymi objawami do moich, lub też macie kogoś w swojej rodzinie, kto nie może zajść w ciążę i nie wie, co może być nie tak. Może dzięki mojej historii, ktoś z was pójdzie do lekarza się przebadać. I jeśli choć jedna osoba z tą chorobą się o niej dowie i zacznie się leczyć zanim wystąpią powikłania, to uznam to za sukces.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz