czwartek, 25 września 2014

Tabula rasa

Na studiach wtłaczali mi mnóstwo różnych teorii dotyczących wychowania i socjalizacji dzieci,w tym tę, gdzie opisywano urodzone dziecko jak czystą, niezapisaną jeszcze kartkę i to my, rodzice mamy na samym początku wpływ na to czym ją zapełnimy. Abstrahując od szczegółów teorii i tego czy ona jest słuszna i jaki wpływ mają na nas geny, chciałabym wysnuć teorię, iż "tabula rasa", czyli ta niezapisana kartka, odnosi się również do nowych ról społecznych, jakie przychodzi nam pełnić w życiu.

I tak wchodząc na znane mi już poniekąd podwórko można tak powiedzieć, np o pierwszej pracy i to jaki ma wpływ na nasze dalsze doświadczenie zawodowe. I może to być praca jak każda inna: sprzedaż butów w sklepie, roznoszenie gazet, klepanie danych w komputerze. Wszystko jedno jaki rodzaj to będzie, ważne czego się nauczymy na początku, jakie relacje z szefem czy innymi pracownikami będziemy mieli. To wszystko, chcąc nie chcąc, nas kształtuje. Bo możemy być potem super poważnymi dyrektorami własnych firm, a i tak będziemy mieć obawę przed porażką, jeśli takowej zaznaliśmy w przeszłości, tym bardziej gdy była ona bolesna. To tylko przykład jakich wiele, ale nasze doświadczenie zawodowe gdzieś się za nami ciągnie i ma pośredni wpływ na to kim teraz jesteśmy.

Analogicznie ma się sytuacja z rodzicielstwem. W tym temacie, niezaprzeczalnie byłam niezapisaną kartką. Co z tego, że na studiach wbijano mi do głowy milion teorii, co z tego, że pracowałam w przedszkolu, żłobku, dla kilku fundacji działających dla i na rzecz dzieci? I tak nie miałam zielonego pojęcia jak wygląda wychowanie na co dzień. To coś zupełnie innego. Tak odrębnego, że nawet wielość teorii jakie znam i wierzę, że są słuszne, nie pomaga mi w codziennym realizowaniu zadania jakim jest wychowanie. Co mi po tym, że wiem, jak szkodliwa jest telewizja, jak nie ma innego sposobu na spokojne rozwieszenie prania jak puszczenie przez 7 minut Maszy i niedźwiedzia mojej córce. Co mi po tym, że wiem do czego prowadzi niekonsekwencja, jak którejś nocy dziecko znów się obudzi i nie będzie mogło zasnąć przez 3 godziny, a ja usypiam na stojąco - wezmę ją do naszego łóżka i machnę ręką ten jeden raz, bo uparciem mogę zdziałać więcej złego niż dobrego. Stanie się coś jak od czasu do czasu nie wyjdziemy z domu? albo jak od czasu do czasu po prostu zostawię córkę w rękach męża i wyjdę z domu, aby choć na godzinkę odpocząć na robieniu domowych zakupów? No nie. A to nawet zdrowo dać sobie przyzwolenie na popełnianie błędów, na zdroworozsądkowe podejście do każdego wyzwania wychowawczego z jakim przyjdzie mi się zmierzyć. Bez napinania się, bez upierania się przy jednym. Za to z wsłuchiwaniem się w siebie i swoją intuicję, z mądrym podejściem do swojej roli, z pozwoleniem sobie na błędy - z umiarem i bez przesady oczywiście.

Ale do tego wszystkiego należy dojrzeć, należy już coś wiedzieć o wychowaniu, o opiece nad małym dzieckiem. Trudno to zrobić, gdy zderzamy się z rzeczywistością trzymając kruszynkę na rękach, mając w głowie tylko teorię, czy gdzieś przy okazji podpatrzone sposoby na różne sytuacje, czy wierząc, że nasze dziecko będzie ideałem, a my sprostamy każdemu wyzwaniu. Nie oczekujmy od siebie przenoszenia gór. Nigdy, niezależnie od "stażu". Róbmy co w naszej mocy, ale nie napinajmy się jak się raz,czy dwa razy nie uda. Może ten trzeci raz będzie akurat? Lub czwarty? Tylko doświadczenie, w miarę czasu jaki spędzimy z maluchem, pozwoli nam nauczyć się ufać intuicji i podejmować świadome decyzje. Choć nie zasłaniajmy się swoją niewiedzą. Bo to, że nie wiemy zbyt wiele, nie usprawiedliwia nas w żadnej mierze i nie tłumaczy nieprzemyślanych zachowań. Wszystko z umiarem.



*piękną grafikę pożyczyłam od mamawopolu.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz