sobota, 19 lipca 2014

Brud, syf, kiła i mogiła

Jak człowiek zaczyna uczyć dziecko jeść inne pokarmy niż mleko myśli: ale syf.  Ale jak pociecha skończyła rok i podczas posiłku usiedzieć na tyłku nie umie, to tamta marchewkowa fontanna to pikuś w porównaniu z brudem, jaki produkuje potem.

Pamiętam jak dziś pierwszy posiłek mojej córy. Marchewka na ścianie, podłodze, stole, leżaczku, ba, na mnie też i Bóg jeden wie gdzie jeszcze. Naprawdę wielkie wydarzenie. Pełno emocji i w naszym wypadku śmiechu. Każdy następny posiłek był coraz sprawniejszy, a dzieciak jadł, aż mu się uszy trzęsły. I jak tak spoglądam tych łaaaaadnych parę miesięcy wstecz, to tęsknię trochę do tych czasów. Dopiero co uwolniłam się od kilku posiłków mlecznych, Miśka jadła jak marzenie, zero protestów, wiercenia się. Sam dobry humor. Dziś już nie jest tak pięknie. Brud lepi się dniami i nocami w całym domu, wiercipięta go wszędzie roznosi, jeść bez specjalnych względów królewna nie chce. I, olaboga, jest przy tym głośna, uparta i kapryśna. 

Dobra, dobra. W sumie wszystko da się wytrzymać. Przy odpowiednim podejściu, nawet posiłki nie są nadmiernie denerwujące. Ale ten brud... Szału dostaję jak go widzę, a jednocześnie wiecznie brakuje mi czasu, aby ten bajzel ogarnąć. Z resztą to syzyfowe prace są. Ja chodzę za Miśką i sprzątam, ona chodzi za mną i brudzi. Nigdy nie byłam pedantyczna. Lubiłam SWÓJ bałagan i świetnie się w nim poruszałam. Kiedy nad nim nie panuję, staje się on małym koszmarem. Nie wiem gdzie co jest, szukać jednej rzeczy potrafię tygodniami (czasem łatwiej coś nowego kupić niż znaleźć stare), o zabawki się potykam (że też kiedyś śmiałam się z pewnej reklamy maści na uderzenia!), czasem ciągnę coś za sobą, przyczepionego do nogi.

Bajzel Miśki


Ostatnio wydłubywałam pestki z arbuza pół godziny, a moje dziecię w efekcie jeść go nie chciało. Za to świetnie się bawiło rozgniatając te wszystkie małe kawałeczki w rączkach i szorując nimi podłogę. Niedawno o mało zębów nie wybiłam na oleju wyciekającym z kosza na śmieci, gdzie mój mąż resztki swojego śledzika zamieścił i śmieci nie raczył wyrzucić, kładąc je po drodze do wodopoju [tak, mam drugie dziecko w domu, niewyobrażalnie duże dziecko]. Teraz orła bym wywinęła na arbuzie. Czekam tylko na ten piękny moment kiedy naprawdę mi się coś stanie. 

Już nie wspominam o codziennym praniu. To już reguła - co najmniej 2 razy dziennie dzieciaka przebieram, bo tak się uświniła, że jakbym od razu nie namoczyła ciuchów, to nic by z nich nie zostało. Ostatnio poparzyłam sobie puszki palców Vanishem próbując uratować moją ukochaną spódnicę, w której zanurzyła się brudna od czereśni buźka mojego dzieciątka. Malutka plamka po jedzeniu to już dla mnie nic nieznacząca kropeczka. Mogę w czymś takim wyjść do ludzi. Tak samo jak w spodniach z przyczepionym chrupkiem do tyłka, bo i to już mi się przytrafiło.

Nie rusza mnie już żaden brud, mniejszy od naszego. Nawet ten, za który wiecznie przepraszają niemający dzieci znajomi.

2 komentarze:

  1. Oooo tak, teksty w stylu "przepraszam, mam bałagan" niemających dzieci znajomych już mnie przestały bawić. Czekam z utęsknieniem aż starszy pójdzie do przedszkola - liczę, że tam będzie syfił :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dziwne wrażenie, że przedszkole problemu nie rozwiąże. Tornado jest w stanie przejść nawet popołudniami ;) Właściwie to nie znamy ani dnia ani godziny :)))

      Usuń