poniedziałek, 21 lipca 2014

Pakowanie to wyzwanie

Oczami wyobraźni widzę, że czegoś zapomniałam. Zawsze zapominam. Na domiar złego dziś wyjątkowo córce włączył się tryb zrzędzenia, miauczenia i na rączki brania. Skupić się nie mogłam, spisaną wcześniej listę zagubiłam, a mąż dobił mnie tekstem "ale ona chce do Ciebie" i zostawił mi uwieszone na nodze dziecko.

Spięłam się w sobie i mimo całodziennej batalii, stoczyłam jeszcze jedną małą bitewkę i spakowałam dziecię. Piąte przez dziesiąte. Siebie pakowałam podczas drzemki Miśki. Trochę ponad dwie godziny nie starczyło, więc dokończyłam przed chwilą. Mój umysł wyzionął ducha i ma ochotę paść na pysk.

W zeszłym roku, z małym niemowlakiem pod pachą, nieźle sobie poradziłam. Spisałam listę rzeczy niezbędnych i kurczowo jej się trzymałam. Pakowanie zajęło 2 godziny - ogarnęłam i siebie i dziecko. Ze stosunkowo małej ilości bagażu mogłam być z siebie dumna. W tym roku okazało się być dużo trudniej. Niby rzeczy powinno być mniej, a i tak mam wrażenie, że wszystkiego jednak jest dużo za dużo. Nie ma już wielkiego wózka, jest za to cały arsenał plażowy, coby dzieciak się nie nudził. Laktatory, miliony kocyków itp odeszły już do lamusa. Obecnie królują opalacze, sukienki, bluzeczki i cała reszta kobiecych łaszków, które w 50 procentach nie zostaną nawet użyte. I nie mówię tylko o sobie. Moją córkę spakowałam tak samo jak i siebie. W zeszłym roku miałam 4 bluzki na krzyż i starczyło (karmiłam piersią to i zestaw ciuchów jakie mogłam założyć był ograniczony). W tym roku 10 było mało. Tylko się złapać za głowę i ryczeć.

Czekam z utęsknieniem, aż dojedziemy. Zanurzę stopy w wodzie i piasku, poczuję lekką bryzę, a słoneczko posmyra mnie po ramionach. A do tego czasu czeka nas ponad 6 godzinna wyprawa z dwoma marudami u boku. Pół biedy jakbym się rozsiadła i czekała, aż mnie dowiozą na miejsce. Gorzej, jak to ja robię za szofera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz